niedziela, 6 stycznia 2013

Bajeczka ekonomiczno-oligarchiczna

Bajeczka ekonomiczno-oligarchiczna

Autorem artykułu jest Piotr Waydel


Bardzo dawno temu, jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia, przyszedł taki czas, że w niektórych krajach można było zacząć mówić, a nawet wyjeżdżać za granicę.

Gdy Jaś to zauważył, postanowił założyć dla żartu firmę w raju (podatkowym oczywiście). Ponieważ znał prawo i przepisy, a właściwie dziury w prawie, luki w przepisach i niespójność całości, uzyskał jako pierwszy w historii swojego kraju oficjalną zgodę na taki czyn. Sami urzędnicy nie mogli wyjść z podziwu, jakie to proste.

Jaś zarejestrował działalność i problem. Firma jest. Kasy nie ma. Co tu robić? Uznał, że najlepiej handlować samemu z sobą. Ale jak? Międzynarodowo. Poleciał z raju do kraju ogólnego szczęścia i dobrobytu. Kraj ten był najbardziej zaawansowany na świecie, bo już wtedy miał pieniądze wirtualne (wyłącznie) i najbogatszy, bo miał tyle pieniędzy ile urzędnicy potrafili napisać. Obywatele tego kraju byli wtedy też bardzo bogaci. Stale coś kupowali, a i tak nie mogli wydać wszystkich swoich pieniędzy. Byli tak bogaci, że każdą wolną chwilę spędzali w sklepach.

Handel między dwoma krajami jest prosty i bezpieczny, jeśli handluje się samemu z sobą. Ma się wtedy wiarygodnego partnera. Jaś miał. Ale warto również mieć, komu sprzedać sprowadzony towar, w przypadku, gdy się go już sprowadzi.

Jaś zaczął spotykać się z miejscowymi firmami. Były one strasznie zajęte. Cały czas kooperowały. Spotykały się dwie takie firmy i jedna z nich proponowała Towar, a druga Pieniądze. Ponieważ żadna z nich nic nie miała, po podpisaniu kontraktu, każda biegła w swoją stronę poszukując Towaru i Pieniędzy. W tym celu spotykały się te firmy z następnymi i podpisywały następne kontrakty. W międzyczasie zawsze, ktoś chciał coś dodatkowo i podpisywane kontrakty były coraz większe. Ale nikomu to nie przeszkadzało. Byle ruch był w interesie, czy jakoś tak.

Jaś przypomniał sobie, że w krajach, gdzie ludzie byli tak biedni, że nawet nie było kolejek w sklepach, są instytucje, które nazywają się banki i mają pieniądze.
Odwiedził w związku z tym miejscowe prywatne banki. Ale w bankach tych nikt nie potrafił tak ładnie pisać, jak urzędnicy państwowi i nie mogli sobie napisać pieniędzy. Chociaż niektórzy próbowali. Ale okazało się, że napisali sobie coś innego.

Ale w jednym z banków o nazwie Prywatniutki, właściciel o imieniu Wania zamiast biegać i podpisywać kontrakty, stale myślał i starał się zrozumieć zawiłe arkana Nieskończonej Ekonomii obowiązującej w jego kraju. Poznał również wielką tajemnicę, gdzie piszą pieniądze. Gdy spotkał się z Jasiem zorientował się, że Jaś naprawdę może mieć Towar.

Poszli razem w to miejsce, które nazywało się Jedyny Prawdziwy Bank. Okazało się, że Jedyny też jest zainteresowany Towarem, bo dzięki niemu mógł pisać jeszcze szybciej i jeszcze więcej pieniędzy. W zamian za procent w Towarze, zgodził się napisać Prywatniutkiemu tyle pieniędzy ile potrzeba, pod warunkiem, że można je napisać dalej, jeśli Towar w przeciwieństwie do pieniędzy nie będzie wirtualny. Takie przyciąganie przeciwieństw. Uff powiedzieli Wania i Jaś.

Teraz należało pomyśleć, co dalej. W biednych krajach, skąd pochodził Towar nikt nie chciał wirtualnych pieniędzy. Nie wiadomo dlaczego. Ale w Tym kraju wirtualny pieniądz był Najważniejszy. Wszystkie państwowe firmy istniały i rozwijały się tylko dzięki niemu. (W tym miejscu należałoby zastanowić się nad znaczeniem słowa rozwój). A niektóre z nich dysponowały Surowcem, którego łaknęli producenci Towaru z biednych krajów. Pewnie z głodu, bo strasznie dużo za niego płacili. Tak jakby nie wiedzieli, że Surowiec jest, a Towar trzeba zrobić.

Surowca nie można było kupić, ani tym bardziej wywieźć. Ale można było przekazać za wirtualne pieniądze odpowiedniej firmie. Jaś i Wania „nie potrafili” stworzyć takiej firmy. Potrafił główny Dysponent najważniejszego Surowca. A właściwie to jego rodzina wiedziała jak i założyła taką firmę. Ta firma już mogła sprzedawać Surowiec na rynku wewnętrznym, ale tylko innym firmom.

W biednych krajach okazało się, że to nie producent Towaru łaknie Surowca, ale wstrętny Spekulant, który ma pieniądze i chce taniej kupić, a drożej sprzedać. Tak jak by nie mógł pracować jak wszyscy na etacie. Ale Spekulant okazał się przydatny, jako że zaproponował Towar za Surowiec w Tym kraju.

Teraz już było z górki. Firma rodziny głównego Dysponenta najważniejszego Surowca założyła dla Spekulanta specjalną firmę, z wirtualnym przydziałem Surowca. Nastąpiła zamiana jak w zabawie z przesiadaniem się na inne krzesła w jednym momencie. Spekulant miał firmę z Surowcem, już realnym, Dysponent wirtualne pieniądze (a właściwie niewielką ich część), a Wania i Jaś Towar i nadzór Jedynego (do czasu spłaty). Towar sam się sprzedał, gdy tylko kooperujące firmy się dowiedziały. Nawet urządziły licytację.

W efekcie tak się dziwnie porobiło, że do dalszych działań już był niepotrzebny Jedyny. W miarę rozwoju, należało coraz więcej czasu poświęcać na wymyślanie, na co można jeszcze wydać pieniądze. Dysponent kupił sobie na wyłączność wydobywanie i obrót Surowcem. Jego rodzina i koledzy Dysponenci nie zostali daleko w tyle. Wania przez jakiś czas bawił się swoim Prywatniutkim imperium finansowym, ale w końcu je sprzedał. Mieszka teraz za górami, za lasami, a nawet za kanałem. Synkowi kupuje do zabawy kluby sportowe, a księżniczki zatrudnia w kuchniach i ogrodach.

Zapytacie pewnie, co z Jasiem. Odpowiem tak:
Jaś się wiele nauczył.

Jakie z tego wynikają morały?

Myślenie nie jest takie głupie.

Im trudniej, tym łatwiej. Im gorzej, tym lepiej. Ale tylko dla myślących.

---

Piotr Waydel

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Efektywne Zarządzanie Firmą - Business Intelligence, ERP, CRM.

Efektywne Zarządzanie Firmą - Business Intelligence, ERP, CRM.

Autorem artykułu jest RobertK RobertK


artykularnia_import

Wbrew pozorom wybranie odpowiedniego oprogramowania dla firmy w Polsce nie jest rzeczą prostą. Na rynku Polskim dostępnych jest wiele programów do obsługi firmy, część z nich to produkcje dużych koncernów zachodnich, dostosowane do polskiej rzeczywistości prawnej, część to produkcje firm Polskich. Wybór oprogramowania ERP lub CRM to nie tylko decyzja o wydaniu pewnej ilości pieniędzy. To decyzja mająca duży wpływ na efektywność pracy firmy czy nawet samopoczucie pracowników. Odpowiednie oprogramowanie dla firmy to możliwość wprowadzenia wielu usprawnień w firmie i obniżenia kosztów lub też odwrotnie - spowodowanie dodatkowych problemów, zwiększenie kosztów, utrata pracowników. Zapytaliśmy eksperta, na co zwrócić uwagę aby wybrać najbardziej efektywne oprogramowanie dla firmy?



Oto jego przykładowe odpowiedzi:



Oprogramowanie powinno pracować w środowisku graficznym.



Programy pracujący w środowisku DOS są już obecnie nierozwojowe, nie będzie można w przyszłości uruchomić niektórych potrzebnych funkcjonalności.



Zapytaj dostawcę czy jego oprogramowanie pracuje pod Linuxem lub Windows i czy jest to aplikacja 32-bitowa (aplikacja 32-bitowa będzie pracować szybko i nie będziemy mieć problemów pod Windows XP lub Windows Vista).



Oprogramowanie jest systemem zintegrowanym tzn. dowolny dokument do systemu wprowadza się tylko raz, a wszystkie informacje przechowywane są w jednej bazie.



W systemie zintegrowanym faktura wystawiona przez handlowca jest natychmiast widziana przez księgową w module księgowo-rozliczeniowym, przez menedżera w module analiz, przez magazyniera jako odzwierciedlenie w zaktualizowanym stanie magazynowym, itp. Nie trzeba już takiego dokumentu jeszcze raz wprowadzać czy importować.



Zapytaj dostawcę czy jego oprogramowanie jest systemem zintegrowanym i czy wystawiona faktura jest od razu widoczna w module finansowo-księgowym, czy trzeba dodatkowo wykonać jakieś operacje.



Oprogramowanie może pracować tak samo szybko i sprawnie na jednym stanowisku, jak i na trzydziestu.



Nasza firma ciągle się rozwija, dziś potrzebujemy jedno stanowisko ale za rok może będziemy potrzebować już dwudziestu. Jeśli program trzeba będzie zmienić gdy firma będzie większa to spowoduje to niepotrzebny zamęt, koszty, utratę danych historycznych, stratę czasu na naukę nowego systemu, itp.



Zapytaj dostawcę na ilu maksymalnie stanowiskach może pracować jego oprogramowanie. Nie daj się zwieść - poproś o podanie nazwy firmy, w której program pracuje na 20 stanowiskach.



Serwer bazy danych, z którego korzysta oprogramowanie jest wydajny i nowoczesny.



Danych cały czas przybywa, komputery często wykonują równolegle inne działania. Z biegiem czasu praca może stać się mocno uciążliwa bez wydajnej bazy danych.




Zapytaj dostawcę czy serwer bazy danych to nowoczesna technologia (np. SQL), czy ma jakieś ograniczenia na ilość dokumentów czy transakcji, czy praca nie zostanie spowolniona przy większej ilości danych. Stare, mało wydajne systemy są oparte o bazy plikowe - pliki mają rozszerzenie np. DBF lub MDB.



Oprogramowanie jest konfigurowane pod kątem potrzeb Klienta.



Każda firma ma własny styl prowadzenia biznesu i ma różne potrzeby. Nowoczesne oprogramowanie można konfigurować pod kątem indywidualnych potrzeb.



Zapytaj dostawcę co można konfigurować i jak bardzo można program dostosować do swoich potrzeb, czy można np. modyfikować wydruki.



System może być bez problemu rozszerzony o potrzebne w przyszłości moduły (jak np. CRM czy obsługa klientów przez Internet).



Nasza firma ciągle się rozwija, może w niedalekiej przyszłości nie obędziemy się bez modułu CRM (Zarządzanie Relacjami z Klientem). Czy nasz program można rozbudować o taki moduł, czy trzeba wszystko zmieniać na nowe i znów ponosić dodatkowe koszty?



Zapytaj dostawcę czy oprogramowanie posiada moduł CRM.



Oprogramowanie posiada rozbudowany moduł analiz i raportowania.



Dzisiaj bardzo trudno jest menedżerowi podejmować właściwe decyzje, jeśli nie otrzymuje na bieżąco raportów i analiz dotyczących działań firmy i jej efektywności.



Zapytaj dostawcę czy oprogramowanie posiada moduł analiz i czy raporty oraz wydruki można modyfikować pod kątem potrzeb.

System jest sprawdzony, ma dobre referencje a producentem jest znana firma.




Lepiej aby nasza firma nie była firmą testową dla nowego oprogramowania. Niebezpiecznie jest też wybierać oprogramowanie nieznanych i małych firm, gdyż nie posiadają one wystarczających środków na rozwój produktów, a przecież przepisy zmieniają się dość często i oprogramowanie musi być stale modyfikowane.



Sprawdź jak duży jest producent, czy ma wystarczające środki na rozwój, jaką ma sieć sprzedaży i pomocy technicznej, czy ma jakieś osiągnięcia (nagrody).



Przykładem oprogramowania, które spełnia wszystkie wyżej wymienione kryteria jest CDN OPTIMA oraz CDN XL firmy Comarch.

--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak sprzedać mieszkanie bez posredników

Jak sprzedać mieszkanie bez posredników

Autorem artykułu jest osa bob


Mieszkanie sprzedawaj bez pośredników. Nad bezpieczeństwem operacji i tak musi czuwać notariusz. Obniżysz w ten sposób koszty transakcji. Pośrednicy nieruchomości od obu stron pobierają niemałe prowizje. Twój klient będzie jeszcze bardziej zadowolony. W dobie internetu sprzedaż bezpośrednia nie jest...

Mieszkanie sprzedawaj bez pośredników. Nad bezpieczeństwem operacji i tak musi czuwać notariusz. Obniżysz w ten sposób koszty transakcji. Pośrednicy nieruchomości od obu stron pobierają niemałe prowizje. Twój klient będzie jeszcze bardziej zadowolony. W dobie internetu sprzedaż bezpośrednia nie jest trudna. Istnieje wiele serwisów (np. gratka.pl) umożliwiających samodzielne wystawienie oferty. Z drugiej strony jest wielu klientów, którzy prenumerują w serwisach informacje o konkretnych mieszkaniach z wybranych miast. W sieci istnieją specjalne serwisy bezpośredniej sprzedaży nieruchomości. Podbijając rynek internetowy nie zapomnij wywiesić informacji o sprzedaży na klatce schodowej. Często jest tak, że najszybciej znajduje się klientów wśród sąsiadów, którzy poszukują mieszkań dla znajomych lub rodziny.

Sprzedając mieszkanie powinieneś wczuć się w rolę kupującego, który przeżywa w tym momencie spory stres. Może Cię postrzegać jako partnera niewiarygodnego, spekulanta zamierzającego może nawet oszukać klienta. Dlatego musisz zadbać o wiarygodność legitymując się dowodem osobistym i dokumentem stwierdzającym, że jesteś właścicielem mieszkania. Kupujący musi być pewien, że nie jesteś osobą podstawioną, oszustem. Końcowe negocjacje prowadź wspólnie ze współmałżonkiem, aby kupujący wiedział, że oboje macie te same zamiary. Jeśli z jakichś powodów będzie to trudne lub niemożliwe przygotuj odpowiednie pełnomocnictwo. Jeżeli mieszkanie jest obciążone kredytem nie ukrywaj tego faktu. Przedstaw partnerowi odpowiedni dokument bankowy. Poinformuj, w którym sądzie i pod jakim numerem księgi wieczystej zarejestrowano nieruchomość. Księgi są jawne, a ich przeglądanie bezpłatne. Niech kupujący osobiście sprawdzi w dziale I księgi wieczystej położenie nieruchomości, w dziale II kto jest właścicielem, a w dziale IV zabezpieczenie wierzytelności.

Jeśli sprzedajesz mieszkanie spółdzielcze przedstaw zaświadczenie ze spółdzielni potwierdzające, że jako dotychczasowy właściciel wywiązałeś się z zobowiązań finansowych, nie zalegasz z opłatami za wodę, ciepło itd. Przedstaw ostatnie rachunki opłat za telewizję kablową, prąd, gaz, telefon. Jeśli sprzedaż mieszkania jest już pewna wymelduj z niego dotychczasowych lokatorów i właściwy dokument z urzędu gminy przedstaw kupującemu. W dniu podpisania umowy należy spisać stan liczników, jako sprzedający mieszkanie powinieneś rozwiązać umowy z zakładem energetycznym i ewentualnie z gazownią. Na koniec kilka praktycznych wskazówek dotyczących sprzedaży:

- przed przystąpieniem do procesu sprzedaży przeczytaj książkę pt. ”Wywieranie wpływu na ludzi – teoria i praktyka” (Robert Cialdini, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne). Z książki dowiesz się jak skutecznie negocjować z klientami, jakich użyć sztuczek, aby przeforsować swoją cenę.

- Pamiętaj, że czego byś nie sprzedawał zawsze sprzedajesz korzyści i atrakcje. Dotyczy to także nieruchomości. Każde mieszkanie ma swoje walory nawet wtedy, gdy inni widzą same minusy. Szukaj klienta, który te walory dostrzeże i zaakceptuje.

- jako doświadczony inwestor pomóż swojemu klientowi uzyskać kredyt. Jest bardzo prawdopodobne, że Twój bank będzie miał najlepszą ofertę. Klient zaciągając kredyt w Twoim banku spłaca Twoje zadłużenie upraszczając wszystkim życie.

- przygotuj profesjonalną stronę internetową z wieloma zdjęciami i informacjami o nieruchomości. Polecam Google i inteligentne narzędzie Page Creator umożliwiające budowę strony internetowej bez znajomości języka HTML. Google daje 100 MB przestrzeni na dysku szybkiego serwera. Poza zdjęciami umieścisz nawet film o walorach Twojego mieszkania.

- na czas akcji marketingowej uruchom specjalny telefon komórkowy (na kartę), który zlikwidujesz po zakończeniu transakcji. Jeśli tego nie zrobisz jeszcze długo po sprzedaży możesz być niepokojony przez spóźnionych klientów.

- ze względów bezpieczeństwa każdego oglądającego mieszkanie poproś o numer telefonu i dowód osobisty. Tak postępują (a przynajmniej powinni) zawodowi pośrednicy.

- mieszkanie prezentuj w dzień, gdy jest dobrze oświetlone. Wnętrza przygotuj specjalnie na wizytę gości. Na stoliku przygotuj lampkę alkoholu (zaproponuj klientowi), na ścianach powieś obrazy. Zadbaj o ogólną czystość we wnętrzu.

- pamiętaj o zasadzie brytyjskich pośredników sprzedaży nieruchomości: mieszkania sprzedaje się w kuchni i łazience, co oznacza, że te pomieszczenia powinny być szczególnie dopieszczone.

- jeśli z jakichś powodów Twój klient za mieszkanie może zapłacić później (czeka na kredyt, sprzedaż innej nieruchomości itp.) spisz odpowiednie umowy i zaproponuj mu wynajęcie mieszkania według obowiązujących stawek.

- o bezpieczeństwo transakcji musi zadbać notariusz. Poszukaj rejenta wśród znajomych, wynegocjuj najlepszą cenę.

- jeśli już zdecydowałeś się na sprzedaż powinieneś mieć pomysł w co zainwestujesz zarobione pieniądze. Posiadanie pieniędzy, to też problem...

---

Fragment ebooka o inwestowaniu w mieszkania http://ebook24.googlepages.com

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Lekcja marketingu doskonałego, czyli fenomen serialu Lost: Zagubien

Lekcja marketingu doskonałego, czyli fenomen serialu Lost: Zagubieni

Autorem artykułu jest Marcin Kalisz


Dobrych seriali telewizyjnych w historii było już przynajmniej kilka. Trudno natomiast użyć któregokolwiek tytułu podczas instruktażu skutecznego marketingu. Poza jednym – Lost:Zagubieni to z całą pewnością „coś więcej niż serial” i to dosłownie!

Dobrych seriali telewizyjnych w historii było już przynajmniej kilka. Trudno natomiast użyć któregokolwiek tytułu podczas instruktażu skutecznego marketingu. Poza jednym – Lost:Zagubieni to z całą pewnością „coś więcej niż serial” i to dosłownie!

Daruję sobie wywody na temat jakości samego serialu. Nie będę więc pisał o aktorstwie, scenariuszu czy muzyce, bo choćby wszystko to było na poziomie celującym i tak chowa się przy „planie doskonałym” specjalistów od marketingu. Ale zacznijmy od początku...

Marketerzy od Lost nie wpadli na nic odkrywczego – motyw mieszania fikcji filmowej ze spreparowanymi faktami mającymi pogłębiać fanatyzm zwolenników (i oczywiście nagłaśniać temat!) był wykorzystywany już kilkukrotnie. Wystarczy wspomnieć słynną audycję radiową o najeździe obcych na Ziemię przy okazji premiery oryginalnej wersji filmu „Wojna Światów” - ten jak i inne przykłady to jedynie pojedynczy ruch, my zaś przyjrzymy się całej strategii, bowiem to co zrobili specjaliści z serią Lost przechodzi ludzkie pojęcie... wymieńmy po kolei:

1.Strona internetowa linii lotniczych Oceanic Airlines – to tymi liniami lecieli bohaterowie serialu, kiedy to doszło do tajemniczej katastrofy. W dniu premiery serialu na stronie głównej witryny pojawił się komunikat mówiący, że Oceanic Airlines w wyniku tragedii lotu 815 zawiesza swoją działalność po 25 latach funkcjonowania.

2.Lostpedia – rodzaj encyklopedii poświęconej najważniejszym pojęciom związanym z serialem. Całość poprowadzona została w sposób podobny do intrygi całego serialu – wytłumaczenie konkretnego pojęcia jest pretekstem do wywołania u czytającego dodatkowych pytań.

3.Korporacja Hanso – kilka stron internetowych i dziesiątki spreparowanych informacji w internecie. Wszystko po to by stworzyć niejakiego Alvara Hanso, człowieka którego pieniądze i wiedza stoją bezpośrednio za całym zamieszaniem związanym z serialową wyspą. Poznanie wszystkich szczegółów na temat tej postaci wymaga wielu godzin poszukiwań i konsultacji z innymi fanami serialu. Dodatkowo pomóc może blog kobiety, którą jest:

4.Rachel Blake – kolejna fikcyjna postać. Od wielu lat tropi samego Hanso, a wszelkie zdobyte informacje zamieszcza na swoim blogu, gdzie znaleźć można także nagrane z ukrycia filmy. Te ostatnie dodatkowo zacierają granice pomiędzy fikcją, a rzeczywistością.

5.Zdjęcia i rekwizyty. Oczywiście nie można ich znaleźć ot tak, ale przykładając się do sprawy w stopniu średnim odnajdziemy nie tylko zdjęcia Hanso i Blake, ale też kserokopie ważnych dokumentów korporacji Hanso, mapy nieznanego dotąd archipelagu wysp, a nawet nagraną po kryjomu prezentację projektu Dharma – fani serialu wiedzą o co chodzi.

6.Baton Apollo – ten sam, który zajadali bohaterowie serialu po odnalezieniu składów z żywnością. Istnieje na prawdę, a nawet jeśli nie – wystarczy, że taka jest obiegowa opinia.

7.Książka „Bad Twin” Gary'ego Troup'a – można ją kupić na Amazon.com, a jej autorem jest nie kto inny jak facet wciągnięty w kręcący się silnik samolotu tuż po katastrofie. Dedykacja w książce oraz sama jej treść powiązane są z osobami i wydarzeniami opisanymi w poprzednich punktach.


Doprawdy zmyślne! Przyznaję, że poszukując informacji na potrzeby tego tekstu dałem sie wciągnąć. Rozpocząłem własne śledztwo i przerwałem je chyba jedynie z braku czasu. Pytania się mnożą, a odpowiedzi na nie rodzą kolejne zagadki. Ta pozaserialowa intryga jest na tyle sprawnie zmontowana i zaaranżowana, że nie sposób się oderwać. Całym tym kołem kręcą sami fani serialu – dziś chyba najokazalsza społeczność internetowa. Niekończące się dyskusje, wygrzebywane nowe materiały, zdjęcia czy filmy – zastanawiam się tylko czemu nie rozdają nagród Noble'a w dziedzinie marketingu. Nagroda murowana!

Ciekawostką jest fakt, że cały ten pomysł opiera się na najstarszym prawidle marketingu – „spraw by ludzie o Tobie mówili”. Od lat widzimy i słyszymy o przeróżnych często desperackich próbach zyskania popularności w myśl tej zasady – a to ktoś wystawił goły tyłek na scenie, a to znów obraził kogoś ważnego, innym znów razem promował się za pomocą skandalizujących plakatów. Jakże banalne wydają się te metody w porównaniu do wielkiego koła zamachowego, jakim jest niewątpliwie otoczka marketingowa serialu Lost: Zagubieni.

---

Tekst pochodzi z materiałów prasowych firmy Arkas Sp. z o.o. oferującej uchwyty lcd, słuchawki i głośniki mp3, oraz akcesoria Disney stanowiące znakomity prezent dla dziecka.

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Mniejsze przedsiębiorstwa, a internet.

Mniejsze przedsiębiorstwa, a internet.

Autorem artykułu jest Marcin Kalisz


Rozwój internetu w Polsce i jego nagły wzrost popularności sprawił, że mniejsi przedsiębiorcy przychylniej spoglądają na to medium niż jeszcze kilka lat temu. Czy oznacza to, że usługodawcy związani z globalną siecią powinni zacierać ręce?

Rozwój internetu w Polsce i jego nagły wzrost popularności sprawił, że mniejsi przedsiębiorcy przychylniej spoglądają na to medium niż jeszcze kilka lat temu. Czy oznacza to, że usługodawcy związani z globalną siecią powinni zacierać ręce?

Dzisiaj małe firmy znajdują się mniej więcej w tym samym miejscu, co kilka lat temu przedsiębiorstwa zatrudniające po kilkudziesięciu pracowników. Inwestycja w stronę internetową stała się obowiązkiem, nie zaś jak myślano do niedawna – luksusem.

Przekonał się o tym m.in. Pan Dariusz z firmy projektującej sieci komputerowe - “uważaliśmy, że strona internetowa to rzecz zbędna dla takiej małej firmy jak nasza, ale ludzie nie chcieli słuchać o ofercie podczas rozmowy. Pytali wciąż o adres strony, gdzie mogliby przeczytać szczegóły cenowe dotyczące oferty. Zmieniliśmy punkt widzenia i stworzyliśmy stronę”.

Projektanci www pojawiają się jak grzyby po deszczu, a firmy projektujące strony są jednymi z najczęściej poszukiwanych w wyszukiwarkach. Sytuacja jest więc idealna, a wszyscy powinni być zadowoleni... niestety nie!

“Być” w internecie

Owszem, ilość stron firmowych wzrasta szybciej niż kiedykolwiek, ale nie idzie to w parze ze świadomością e-marketingową przedsiębiorców. Sprecyzowanie konkretnego celu tworzenia strony firmy graniczy z cudem, a ewentualnym powodem, dla którego właściciel działalności decyduje się na zakup witryny www jest: “bo wszyscy teraz mają stronę” lub “takie są czasy, że trzeba”. Dodatkowo sytuację pogarsza brak znajomości rynku, przez co wykształca się w Polsce trend “zrobię to na pojutrze za trzy stówy”. Korzystanie z usług doświadczonych firm wydaje się na pierwszy rzut oka przynosić te same rezultaty, co projekt syna kolegi, który wykona robotę za cenę dwóch filmów na DVD.

Większe przedsiębiorstwa cechuje inna postawa. Świadomość różnic pomiędzy profesjonalnym projektem, a amatorszczyzną nie zapobiega w pełni internetowej porażce. Tu znów w dosyć uporczywy sposób odłącza się stronę internetową od reszty koncepcji marketingowej. Tym samym traktuje się internet jako całkowicie odmienny świat, w którym warto odejść od tego co robi się na codzień. Brzmi to niedorzecznie z punktu widzenia marketingu, ale jest faktem. Efekt końcowy to witryna firmy, która wprowadza w błąd, nie generuje sprzedaży i nie pogłębia świadomości marki. Paradoksalnie właśnie ta grupa firm nie przysłuchuje się sugestiom specjalistów, do których przecież zgłasza się w sprawie projektu.

Przyczyny

W przypadku małych firm głównym czynnikiem wpływającym na postępowanie opisane powyżej jest silnie zakorzeniona skłonność przedsiębiorców do szukania pieniędzy jedynie w oszczędnościach, nie zaś w przemyślanych inwestycjach, które w przyszłości mogą przynieść zwielokrotnione zyski. Szalę przeważa marna wiedza w kwestii możliwości w internecie – dzięki temu wybór kiepskiej strony za kilkaset złotych wydaje się rozwiązaniem trafnym – treść o firmie wyświetla się.

Większe firmy z kolei cierpią na nieodpartą chęć działów marketingu do potwierdzania słuszności swojego istnienia. Trudność w określaniu efektów pracy firmowych marketerów zmusza ich do podejmowania “nowatorskich” decyzji. O ile jednak trudno o przewrotność w przypadku np. folderów reklamowych czy katalogów, które przecież niejednokrotnie po prostu leżą obok siebie, o tyle w momencie wejścia w nowe medium aż prosi się o wprowadzenie zupełnie nowych pomysłów i pozostawienie w zapomnieniu idei wypracowywanych przez lata.

Bez względu na powody internet wciąż jedynie w znikomej liczbie przypadków wykorzystywany jest optymalnie. Przeważnie jednak pozostaje festiwalem niewykorzystanych szans, zaprzepaszczania wizerunku firm i nietrafnie formułowanych ofert. Niewielka jest różnica pomiędzy skrajną oszczędnością drobnych przedsiębiorców, a eksperymentowaniem z nowymi treściami działów marketingu w większych firmach – w obu przypadkach internet okaże się nic nie znaczącą koniecznością. Niestety niczym więcej.

---

Tekst pochodzi z materiałów prasowych firmy Arkas Sp. z o.o. oferującej uchwyty lcd, słuchawki i głośniki mp3, oraz akcesoria Disney stanowiące znakomity prezent dla dziecka.

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl