niedziela, 20 marca 2016

Powody zmiany nazwy. Naming jako element tożsamości korporacyjnej.

Powody zmiany nazwy. Naming jako element tożsamości korporacyjnej.


Autor: Maria Orkwiszewska


Zmiana nazwy to bardzo poważna decyzja biznesowa i pociągają za sobą wiele konsekwencji. Zmiana taka jest albo wynikiem rozwoju i nowej strategii firmy, albo koniecznością biznesową. Wpływ na nazewnictwo firm mają zmiany prawne lub własnościowe. Przytoczone przykłady prezentują sytuacje, w których zmiana nazwy była koniecznością.


Zmiana nazwy wynikiem zmiany przepisów

Przynależność do Unii Europejskiej niesie za sobą wiele wymogów, między innymi dotyczących nazewnictwa firm. Zdarzają się sytuacje, gdy unijne przepisy wymuszają na firmach zmianę ich nazw. Zakaz używania w nazwie firm morfemów „eco” eko” i „bio” ma pozwolić konsumentom unikać pomyłek i pozwolić na wybór produktów naprawdę ekologicznych. Rozporządzenie unijne ma na względzie troskę o dobro konsumentów, jednak dla firm które wcześniej inwestowały w swoje marki, to kosztowna konieczność. W Polsce działało ponad 200 firm, które obejmował obowiązek zmiany nazwy.

W połowie 2007 roku Unia Europejska przyjęła rozporządzenie w sprawie produkcji żywności ekologicznej i oznakowania produktów ekologicznych. W ich świetle, nazwy zawierające „bio”, „eko” i „eco” mogą nosić tylko te firmy i towary, które posiadają odpowiednie certyfikaty potwierdzające ich „ekologiczność”. Wiele firm, takich jak na przykład Ekoland, stanęło przed koniecznością zmiany nazwy. Surowce, których używa firma do wytwarzania swoich produktów, nie pochodzą z certyfikowanych upraw ekologicznych, wobec czego używanie przedrostka „eko” było nieuprawnione. Ekoland poszedł „na łatwiznę” i zmiana nazwy polegała na usunięciu litery „o”. Graficzny znak towarowy tak przeprojektowano, że w dalszym ciągu można go odczytać jako Ekoland – w miejscu litery „o” wstawiono rysunek przekrojonego owocu cytrusowego. Inaczej było w wypadku firmy Biomlek. Firma całkiem zmieniła wizerunek, jako nazwę firmy stosuje obecnie markę swojego najbardziej znanego produktu – serka Bieluch. Inny producent artykułów spożywczych, Biogran, zmienił się natomiast w markę Grana. Zmiana nazwy firmom nie zaszkodziła, co więcej rebranding wykorzystały do rozwoju i ekspansji.

Nowa wartość czy ucieczka od przeszłego wizerunku

Zarząd TPSA ogłosił, że zmienia nazwę na Orange. Już w pierwszych miesiącach 2012 roku ma zniknąć nazwa i logo Telekomunikacja Polska. Firma zmianę planowała wcześniej, o czym świadczy informacja, że w 2008 roku Grupa TP zawarła z France Telecom umowę o prawo do korzystania z marki Orange także w segmencie stacjonarnym. Wygląda na to, że po wprowadzeniu marki Orange na usługi telefonii mobilnej, marka i nazwa TPSA były sztucznie utrzymywane. Orange na rynku okrzepł, zbudował wysoką świadomość marki i pozytywny wizerunek. Obecnie marka jest gotowa do przejęcia pełnej oferty naszego narodowego operatora telekomunikacyjnego.

Dlaczego gigant telekomunikacyjny zmienia swoją nazwę? Jednym z podawanych przez firmę powodów jest informacja, że utrzymywanie dwóch marek jest kosztowne. Trochę sprzeczne z taką argumentacją wydaje się inne uzasadnienie. Już wcześniej zarząd firmy informował, że te same usługi świadczone pod marką Orange są lepiej postrzegane przez klientów niż pod nazwą TPSA. Nasuwa się wniosek, że w zmianie nazwy chodzi także o odejście od słabego rynkowo wizerunku telekomunikacyjnej firmy. Pomimo olbrzymich nakładów na reklamę, marka nie zbudowała renomy. Jeszcze inną sprawą jest systematyczna utrata rynku na rzecz telefonii komórkowej. Program usług konwergentnych nie stał się dla firmy sukcesem. TPSA kojarzona jest głównie z usługami telefonii tradycyjnej. Firma notowała także spadek liczby użytkowników swoich usług, na przykład Neostrady, na rzecz nowych abonentów internetu stacjonarnego oferowanego pod marką Orange. Co ciekawe, oferowanego na łączach TPSA.

Kolejnym argumentem za zmianą nazwy na Orange jest zjawisko wchłaniania mniejszych marek przez marki większe. Szczególnie, jeżeli duży koncern działający na rynku międzynarodowym ujednolica swoją markę oferowaną w różnych krajach. Z tego powodu w roku 2005 Idea zmieniła się w Orange, a dziś TPSA planuje przemalowanie na barwy pomarańczowe. W konsekwencji globalizacji prawdopodobnie zniknie też marka France Telecom, której znaku graficznego używała TPSA.

Poza wizerunkiem produktów niebagatelne znaczenie dla zmiany nazwy i marki ma reputacja TPSA. Telekomunikacja Polska była w naszym kraju monopolistą. Monopol i arogancja firmy wobec klientów skutkowała wzrostem ilości niezadowolonych z jej usług abonentów i lawiną skarg. Urząd Komunikacji Elektronicznej nakładał wielokrotnie na TPSA kary, a nawet groził TPSA podziałem na część hurtową i detaliczną. Nic więc dziwnego, że Telekomunikacja Polska ma głównie skojarzenia negatywne. Zmiana nazwy w takich sytuacjach jest jedynym wyjściem, aby zerwać z niechlubną przeszłością.

Na koniec warto zauważyć, że przez telefonią stacjonarną nie ma przyszłości. Bez sensu jest utrzymywanie marki i nazwy mającej tak jednoznaczne skojarzenia produktowe. Zmiana nazwy jest koniecznością zarówno wizerunkową jak i biznesową.

Zmiana nazwy jako efekt rozpadu joint venture.

Rozpada się marka Sony-Ericsson. Japoński koncern Sony zdecydował się wykupić za 1,05 mld euro 50 % udziałów należących do firmy Ericsson. W ten sposób Sony przejmie całkowitą kontrolę nad firmą. 10 lat temu, kiedy powstała spółka joint venture, firmy połączyły swoje kompetencje. Sony wniosło wiedzę o produktach konsumenckich, a Ericsson wyjątkowe doświadczenia w telekomunikacji. Było to wręcz idealne dopasowanie, a w dodatku powiązane z dynamicznie rosnącym rynkiem telefonii komórkowej. Jednak nawet tak doskonałe małżeństwo nie wytrzymało próby czasu. Rynek się zmienił - marka Sony-Ericsson pozostała w obszarze urządzeń mobilnych w tyle.

Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że obecna jeszcze na rynku marka Sony-Ericsson zmieni nazwę na Sony. Koncern planuje zajęcie się produkcją smartfonów. Ponadto przejęcie pełnej kontroli nad firmą przez Japończyków, da firmie możliwość szybkiej integracji innych urządzeń elektronicznych pod nazwą Sony: tabletów, komputerów osobistych, telewizorów. Wizerunek i nazwa Ericsson do tego konceptu nie pasują. Wiodąca rolę w tych produktach mają oferty i technologie markowane nazwą Sony. Miniaturyzacja, wyjątkowa jakość i wzornictwo są atrybutami japońskiej marki.

Joint venture Sony i Ericssona pojawiło się na rynku w 2001 roku. Ostatnich kilka lat w życiu podwójnie nazwanej marki nie można uznać za sukces. Obecnie firma pod nazwą Sony musi się skupić na promocji nowych rozwiązań i odbudowie swojej reputacji. Sony jest silnym graczem na rynku elektroniki użytkowej. Ta pozycja jest doskonałą odskocznią do rozpoczęcia ponownej walki o rynek urządzeń mobilnych.

Nowe życie „złej” marki, nowa nazwa na przyszłość

Degussa to nazwa i marka międzynarodowego niemieckiego przedsiębiorstwa z branży chemicznej i metalowej. Nazwa firmy jest akronimem: Deutsche Gold und Silber Scheide Anstalt. Obecnie firma jest trzecim co do wielkości przedsiębiorstwem chemicznym w Niemczech. Jest także największym światowym producentem wyspecjalizowanych chemikaliów. W roku 2007 firma zmieniła jednak nazwę na Evonik Industries AG. Powodem zmiany był między innymi historyczny wizerunek marki.

Degussa powstała na bazie fabryki chemikaliów. Działalność firma rozpoczęła w 1843 roku. W latach 20. XX w. firma wykupiła większości udziałów w niemieckiej spółce akcyjnej Degesch. Dla historii marki jest to o tyle istotne, że Degesch w czasie II wojny światowej produkowała Cyklon B, gaz stosowany do mordowania ludzi w komorach obozów koncentracyjnych. W obozie w Auschwitz Cyklon B uśmiercił miliony Żydów. W piecach Degussy przetapiano również złote plomby wyrwane z zębów pomordowanych Żydów. W 2003 roku wybuchł skandal związany z udziałem firmy Degussa w projekcie budowy Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. Firma była bowiem dostawcą środka Protectosil, służącego do ochrony pomnika przed graffiti. W związku z udziałem Degussy w prześladowaniach Żydów, organizacje żydowskie zażądały wycofania koncernu z udziału w inwestycji. Sprawa nabrała rozgłosu a nazwa marki złej renomy.

W 2003 udziały Degussa AG nabyła korporacja RAG Aktiengesellschaft. W kolejnym kroku w 2007 koncern wyodrębnił dział chemiczny tworząc nowe przedsiębiorstwo Evonik Industries AG. Degussa stała się jego działem i prowadzi działalność pod nazwą Evonik Degussa GmbH. Prawdopodobnie i ten zapis nazwy zniknie z dokumentów firmy. Na stronach Evonic trudno znaleźć historię marki Degussa i nikt oficjalnie nie mówi o powodach zmiany nazwy. Nowa nazwa nie ma negatywnych skojarzeń, a piłkarze obecnego mistrza Niemiec - Borussi Dortmund, z dumą noszą na piersi logo sponsora, którym jest Evonic.

Super nazwa dla nowych linii lotniczych

Powstały nowe linie lotnicze. Przyjęły bardzo piękną i polską nazwę LATAM! Nowa firma powstała poprzez fuzję dwóch południowo amerykańskich linii lotniczych. Akcjonariuszami LATAM są chilijskie linie lotnicze LAN oraz brazylijski przewoźnik TAM. Akcjonariusze LAN zaaprobowali przejęcie za sumę 3 mld dolarów brazylijskiej linii lotniczej. W efekcie tej decyzji powstaje największy przewoźnik lotniczy w Ameryce Łacińskiej. Co więcej, będzie to 10 największa na świecie linia lotnicza. Pełna nowa nazwa firmy to LATAM Airlines Group.

Dochody obu linii lotniczych wyniosły w sumie ponad 11 mld dolarów. W ramach fuzji uzgodniono podział funkcji. Dyrektorem naczelnym LATAM zostanie naczelny dyrektor linii LAN Enrique Cueto. Natomiast a prezesem będzie dyrektor wykonawczy brazylijskich linii TAM Rolim Amaro. Firma LATAM będzie zatrudniała prawie 40 tysięcy pracowników oraz obsługiwała ponad 40 mln pasażerów rocznie. Linie mają oferować 115 kierunków połączeń w 23 krajach.

Zmiana nazwy była absolutnie oczywista. Żadna ze stron nie zgodziła by się na przyjęcie nazwy drugiej firmy. Kontaminacja, czyli połączenie obu nazw, stworzyło zupełnie nowe słowo, które na świcie jest neologizmem. Dla Polaków nowa nazwa linii lotniczych ma konkretne i zrozumiałe znaczenie. I choć nie było to intencją twórców, nasz rodzimy LOT zyskał bardzo poważnego konkurenta wizerunkowego.

LAN jest wiodącym przewoźnikiem w Ameryce Łacińskiej. Obsługuje 76 połączeń na całym świecie. LAN oczywiście jest liderem na lokalnym rynku chilijskim. W roku 2010 LAN przejął kolumbijskie linie lotnicze AIRES. LAN Airlines posiada 125 samolotów pasażerskich i 14 samolotów frachtowych. Firma należy do OneWorldAlliance.

TAM Airlines łącznie z marką Pantanal operuje bezpośrednio na 45 kierunkach w Brazylii oraz 18 w Ameryce Południowej, Europie i Stanach Zjednoczonych. Firma powstała w roku 1976 i ma obecnie prawie 40% udziałów na brazylijskim rynku lokalnym. Flota TAM to 145 samolotów. TAM jest członkiem Star Alliance, największego lotniczego aliansu na świecie.

Zmiana nazwy na markę wspólną. Tożsamość grupowa.

Polfactor to jeden z liderów branży faktoringowej w Polsce. Ostatnio firma należąca do Grupy BRE Banku, ogłosiła informacje o zmianie nazwy na BRE Faktoring. Taki rebranding nie był zapewne inicjatywą samej firmy, a elementem budowania wizerunku całej grupy BRE Banku. Koncepcja ujednolicania nazewnictwa i identyfikacji graficznej spółek ma uzasadnienie w strategii i polityce marki nadrzędnej. Misja BRE Faktoring nie ulegnie zmianie. Rynek i obszar działania prawdopodobnie też nie. Co zmieni zmiana nazwy? Dlaczego grupa finansowa ujednolica swój sposób prezentacji?

Polfactor nie miał ani złego wizerunku ani złej pozycji rynkowej. Według zarządu firmy, zmiana nazwy spowoduje zwiększenie świadomości klientów BRE Banku ofert poszczególnych spółek grupy. Czyli BRE Bank liczy na synergie zakupowe wewnątrz grupy. Drugim powodem zmiany nazwy podawanym przez firmę, jest ułatwienie koordynacji działań promocyjnych. Jedną markę łatwiej lansować niż marki kilku firm działających pod różnymi nazwami. Wniosek jest z tego taki, że to Grupa BRE Bank ma interes i chce budować swoją silniejszą pozycję jako cała organizacja. Teoretycznie używanie w nazwie firmy factoringowej marki BRE Bank powinno zwiększyć jej znajomość, bo BRE Bank jest marką szeroko rozpoznawalną, a usługi factoringowe bezpośrednio kojarzone z finansami korporacyjnymi. Korzyść BRE Banku będzie wynikała ze zjednoczenia wszystkich spółek pod jedną marką. Nasuwa się jeszcze jeden wniosek, że BRE Bank nie planuje w najbliższym czasie sprzedaży swojej spółki factoringowej. Co więcej, nabyło resztę udziałów i stało się jedynym udziałowcem spółki. Integracja wizualna i zmiana nazwy jest naturalną konsekwencją tej zmiany.

Wymuszona zmiana nazwy wcale nie musi źle wpływać na wizerunek i pozycję rynkową firmy. Co więcej, nowa nazwa jest motywem do zbudowania nowego, lepszego wizerunku. Powszechny opór, jaki budzi myśl o zmianie nazwy, nie znajduje w przytoczonych przykładach uzasadnienia. Tam gdzie marka i nazwa są dobrze kojarzone i wspierają firmę w realizacji celów biznesowych oraz rynkowych nikt nie myśli o zmianie nazwy. Tam gdzie jest to koniecznością prawną lub wynika ze zmian własnościowych, potrzeba zmianę wykorzystać. Tam, gdzie negatywne skojarzenia z nazwą nie wspierają działań firmy ale nie ma konieczności prawnych, warto zastanowić się czy straty nie są większe od kosztów przeprowadzenia zmiany. W biznesie bardziej liczy się przyszłość niż tradycja i sentymenty.


Jarosław Filipek

Dyrektor Generalny ANAGRAM

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Poznaj sekret dobrego tekstu na stronę internetową

Poznaj sekret dobrego tekstu na stronę internetową


Autor: Irena Zobniów


Współcześnie Internet całkowicie zdominował nasz życie zarówno to prywatne, jak i zawodowe. Za jego pomocą szybko i wygodnie odnajdujemy potrzebne nam informacje, a dla wielu z nas biznes internetowy jest podstawowym sposobem zarobkowania.


Niezwykle ważnym elementem jest więc strona internetowa lub serwis, za pomocą których będziemy mogli komunikować się z potencjalnymi klientami. Ponieważ użytkownik odwiedzając daną witrynę ocenia jej wartość w zaledwie kilka sekund warto wiedzieć, jak przyciągnąć jego uwagę, aby zainteresował się znajdującą się w serwisie treścią. Obecnie szeroko rozumiany marketing internetowy jest takm mocno rozwinięty, że nie sposób pominąć go w trakcie projektowania i tworzenia stron WWW oraz przygotowywania na nie treści.

Nagłówki i tytuły

Sugestywny nagłówek bądź tytuł to klucz to sukcesu. Ich zadaniem jest przekazanie istotny tekstu, którego on dotyczy w sposób zachęcający do dalszego czytania.

Może dotyczyć zarówno nazwy strony, treści informacyjnej znajdującej się na stronie głównej,jak również różnego rodzaju aktualności, czy informacji o ofertach handlowych itp. Na potrzeby niniejszego artykułu pominę kwestię nagłówka jako nazwy strony i skupię się na nagłówkach w treści strony.

Nagłówek lub tytuł powinien być krótki i mieć formę tzw. call to action. Co to oznacza? Weźmy dla przykładu trzy zdania:

„W naszym sklepie rozpoczęły się zimowe promocje”

„sprawdź zimowe promocje w naszym sklepie”

„Sprawdź zimowe promocje w naszym sklepie już teraz!”

W pierwszym przypadku zdanie nie specjalnie zachęca nas do skorzystania z oferty. Tekst nie zwraca naszej uwagi i zapewne nie zatrzymamy na nim dłużej swojego wzroku. W drugim przypadku tekst nawołuje do działania. Słowo „sprawdź” zachęca nas do tego, aby zobaczyć ofertę. Natomiast w trzecim zdaniu widzimy na końcu frazę „już teraz”. Podobnie jak w drugiej wersji nagłówka, mamy tu zachętę do działania „sprawdź” oraz nacisk na to, aby zrobić to „już teraz”. W ten sposób użytkownik jest podwójnie zmotywowany do działania. Informujemy go, aby nie czekał dłużej i już teraz przejrzał naszą ofertę.

Nagłówek stanie się bardziej zauważalny jeśli najważniejsze jego elementy zostaną w odpowiedni sposób wyeksponowane. Możemy na przykład zastosować kursywę lub pogrubienie, np.:

Sprawdź zimowe promocje w naszym sklepie już teraz!”

Stosując powyższe wskazówki z pewnością nasze nagłówki zwrócą uwagę odwiedzających naszą stronę i zachęcą ich do dalszego przeglądnięcia oferty,którą dla nich przygotowaliśmy. Warto zatem pamiętać, że skuteczny copywriting to nieodłączny element każdej strony i serwisu internetowego i od niego w głównej mierze zależy sukces naszej działalności w sieci.


Irena Zobniów
irena.zobniow.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Nowa twarz YouTuba

Nowa twarz YouTuba


Autor: Tomasz Galicki


Sieci społecznościowe wkraczają wszędzie. Największe portale chcą być bardziej na czasie, co w praktyce oznacza być „bardziej social media”. Ostatnio uległ temu raczej nie kojarzący się z typowym portalem społecznościowym YouTube. Przyjrzyjmy się co dobrego, a co gorszego, z tej przemiany wyszło.


Jak wiadomo, YouTube należy do Google. A w związku z tym, że niedawno wprowadzony Google+, który miał zmieść Facebooka i przejąć jego fanów nie odniósł większego sukcesu, Google postanowiło zadziałać na innym polu, przy okazji dodatkowo promując Google +. Bo nowy YouTube jest silnie zintegrowany z Google +, co wielu jego użytkownikom niekoniecznie może się spodobać. Ogólnie można powiedzieć, że YouTube jest kolejnym punktem wielkiej odnawiającej ofensywy Googla – najpierw zmiana w Google Docs, później nowy wygląd Gmaila, aż wreszcie przyszła kolej na YouTube. Widać Googlowi konkurencja z Facebookiem motywacyjnie służy.

Reklama na facebooku wciąż wiedzie prym, więc Google oczywiście nie zaryzykowałby tak bardzo, aby YouTuba połączyć jedynie z Google+ - możemy go zintegrować także m.in. z Facebookiem czy Twitterem. Jednak nowy layout strony, nieco przypominający Google+ nie pozostawia wątpliwości, kto tu jest najważniejszy. Ogólnie rzecz biorąc - większość zmian zdecydowanie przemawia na plus. Przede wszystkim uproszczono nawigację – nowy interfejs pozwala łatwiej znaleźć filmiki, a kanały są bardziej wyróżnione – Google stawia na większą promocję kontentu stworzonego przez użytkowników, a więc takie działanie ma jak najbardziej sens.

No i oczywiście mocno pogłębiona funkcja społecznościowa. Jeśli jakiś filmik zainteresuje naszych znajomych z Facebooka czy Google+ dowiemy się o tym błyskawicznie, a także możemy szybciej i sprawniej podzielić się owym znaleziskiem. Ważne w tym kontekście są „Circles” - ciekawa funkcja Google+, która umożliwia segregowanie znajomych w różne, wybrane lub tworzone samodzielnie – kręgi. Teraz kręgi zostały zastosowane także na YouTube. Dzięki nim mamy do dyspozycji zupełnie nową funkcję, która umożliwia automatyczne udostępnianie osobom z naszych kręgów subskrybowanych przez siebie kanałów.

Kolejnym elementem „uspołeczniającym” YouTube jest zmiana w środku ekranu – teraz na pierwszym planie serwisu widnieją filmy wybierane domyślnie, ale oczywiście nieprzypadkowo – są to filmiki, jakie udostępniają nasi znajomi z Google+. Oczywiście zmieniając kategorię lub subskrypcję, treści w niej zawarte natychmiast zamienią się na miejsca z tymi z Google+. Natomiast prawa strona ekranu także jest spersonalizowana – znajdują się na niej filmy wybrane przez YouTuba na podstawie naszej historii oglądania.

Jednak, jak to w życiu – nie wszystko może być idealne. Przede wszystkim z nowym YouTubem pojawiają się pewne problemy techniczne. Użytkownicy przeglądarki Opera zauważyli zapewne już nie raz, iż Google nie jest z nią kompatybilny. Nie inaczej z nową wersją YouTuba – otwierając go w Operze nie mamy niestety dostępu do wszystkich opcji, gdyż zwyczajnie się nie wyświetlają.

Nie można być też arcyoptymistą w kwestii nowych funkcji społecznościowych – już teraz nie podobają się one niektórym użytkownikom, którzy deklarują tęsknotę za „starym” YouTubem. Większość z nas ma już konto na Facebooku lub innym portalu społecznościowym, w związku z tym i tak jesteśmy na bieżąco z treściami, jakie udostępniają nasi znajomi, a zasypywanie nas nimi jeszcze dodatkowo na YouTubie może irytować, z drugiej strony – social media marketing w przyszłości będzie miał tu prawdziwe pole do popisu. Jak więc widzimy nowy YouTube ma wiele ciekawych funkcji i jego wygląd również zasługuje na pochwałę, jednak pewne kwestie dotyczące funkcjonalności serwisu wymagają jeszcze dopracowania.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Niezbadane są wpływy social media?

Niezbadane są wpływy social media?


Autor: Tomasz Galicki


Niepokojące wyniki badań dla wszystkich marketingowców i specjalistów social media opublikował portal newmediaandmarketing.com. Ich wyniki mówią jasno – wpływu działań social media na współczynnik ROI (oznaczającego realny zarobek, z ang. return on investment – zwrot z inwestycji) nie da się zmierzyć.


Niestety, za poparciem tej tezy stoi pokaźny procent doświadczonych marketerów – dokładnie 72% twierdzi, że nie da się tego zmierzyć lub nie wie, w jaki sposób.. Co na to specjaliści zawodowo zajmujący się social media marketingiem? Czy rzeczywiście oznacza to, że badanie wpływu działań social media jest niemożliwe, czy może zbyt trudne lub wciąż nie ma do tego odpowiednich narzędzi?

Odpowiedź na wszystkie powyższe pytania brzmi: nie. Zbadanie osiągniętego ROI po danych kampanii na facebooku lub innym portalu nie jest niemożliwe, ale może stanowić wyzwanie i wymagać poświęcenia temu zadania czasu i pracy oraz konsekwentnego stosowania pewnych metod. Przede wszystkim należy wyznaczyć sobie konkretne cele, współgrające z wybraną przez nas strategią kampanii. Jeśli głównym z założonych celów będzie właśnie osiągnięcie określonego współczynnika ROI, będziemy mogli go na bieżąco monitorować i kontrolować. Jak?

Przede wszystkim na samym początku, zanim jeszcze przystąpimy do wyznaczania celów, należy odpowiedzieć sobie na kilka podstawowych pytań dotyczących naszego produktu, przekazu, jaki chcemy tworzyć, a także tego, kim są nasi odbiorcy. Warto przemyśleć sobie, czy to, co mamy do zaoferowania zainteresuje ich, a jeśli nie, to jak to zrobić. Czy moja marka/produkt/usługa jest na tyle ważna, aby odbiorcy chcieli wchodzić z nią w aktywne, zaangażowane relacje? Jak chcę wykorzystać kanał social media do osiągnięcia wyznaczonych celów? I przede wszystkim – czy posiadam wystarczającą wiedzę oraz narzędzia, aby na bieżąco sprawdzać i mierzyć efekty moich działań social media w internecie oraz ich wpływ na rzeczywisty ROI?

Rzetelne i dokładne odpowiedzi na powyższe pytania pozwolą nam na podjęcie pierwszego kroku, który umożliwi przyszłe zmierzenie ROI – zdefiniowanie wskaźników. Za ich pomocą można monitorować, czy rzeczywiście i w jakim stopniu osiągamy wyznaczone cele. W aspekcie ich mierzenia istnieją dwa podejścia. Pierwsze z nich mówi o jakościowym mierzeniu wpływu działań social media - sprawdzaniu emocji, komunikacji, podejścia, czyli w skrócie tego, co inni mówią o naszej marce, produkcie czy usłudze i jakie uczucia temu towarzyszą.

Drugie podejście ilościowe skupia się na znalezieniu bardziej twardych danych, które mogą opisać stosunek odbiorców do marki i policzyć rzeczywisty wpływ działań social media na sprzedaż. Ocena tego wpływu często uznawana jest za niemożliwą, gdyż nie wszystkie kampanie social media się do tego nadają. I to z winy ich twórców – w przypadku źle prowadzonych, niekonsekwentnych kampanii, w których komunikacja z odbiorcami prowadzona jest w sposób chaotyczny rzeczywiście trudno jest zidentyfikować wpływ działań social media, jeśli w ogóle on w takim wypadku ma miejsce. Natomiast dobra jakościowo kampania nie powinna sprawiać większych trudności i policzenie wpływu na ROI jest jak najbardziej możliwe.

Dokładne sposoby mierzenia ROI wymagają na pewno oddzielnego artykułu, gdyż jest ich wiele. W skrócie należy powiedzieć, iż na pewno nie polega to na prostym zliczaniu fanów – nic to nam tak naprawdę nie powie. Sposób mierzenie powinien jasno wynikać z omówionych wcześniej celów naszej kampanii – a więc zupełnie inaczej będzie to wyglądać w przypadku kampanii prosprzedażowych, a jeszcze inaczej – gdy naszym celem jest zaangażowanie użytkowników i pozyskanie ich długofalowej lojalności. W drugim przypadku pewien obraz sukcesu bądź porażki kampanii może dać nam badanie komentarzy i interakcji. Klucz to gruntowna, rzetelna analiza.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Fanpage Trender – nowy wymiar mierzenia statystyk dla Facebooka

Fanpage Trender – nowy wymiar mierzenia statystyk dla Facebooka


Autor: Tomasz Galicki


Większość firm, zarówna mniejszych jak i większych, ma dzisiaj swoją oficjalną stronę na Facebooku. I nawet, jeśli może to tak wyglądać, nie istnieje ona dla przyjemności, ale dla budowania wizerunku i zwiększenia zysku marki.


Do tej pory nie istniało żadne narzędzie dokładnie mierzące ruch na fanpage'ach. Aż do niedawna – oto Fanpage Trender.

To, że kampania na Facebooku powinna być starannie i dokładnie rozplanowana, wie zapewne każda dobra agencja social media. Opracowanie strategii musi być przeprowadzone dokładną analizą rynku – np. co dzieje się na fanpage'ach konkurencji. Do tej pory zadanie to wymagało albo samodzielnego ślęczenia nad „tablicą”, obserwowanie wpisów i komentarzy albo korzystanie z innych, nie dość dokładnych i zadowalających narzędzi. Wszystko zmieniło się wraz z powstaniem Fanpage Trendera. Właśnie to narzędzie gwarantuje nam otrzymanie dogłębnej analizy i rzetelnej informacji na temat ruchu na fanpegu własnym i konkurencji.

Jak to działa? Jak sama nazwa wskazuje, Fanpage Trender mierzy „trendy” na instytucjonalnych profilach firm, marek czy produktów na Facebooku. Dokonuje tego zbierając i poddając dokładnej analizie dane dotyczące aktywności fanów lub najchętniej komentowanych treści. Działalność tego narzędzia nie jest niczym ograniczona, nie można się przed nim „zabarykadować”. Każda strona publiczna może być poddana analizie Fanpage Trendera, co umożliwia np. porównywanie kilku fanpage'ów z określonej branży.

Stworzenie takiego narzędzia jak Fanpage Trender jest oczywiście wynikiem pracy specjalistów z branży, a dokładnie z firmy SmartNet. W zespół firmy wchodzą zarówno umysły ścisłe, jak i humanistyczne – informatyk oraz doktorzy nauk społecznych. SmartNet od lat prowadzi badania zachowań internautów, więc łatwo się domyślić, skąd wziął się pomysł na powstanie urządzenia do dokładnego mierzenia tych tendencji. Zespół przyznaje także, że zarówno specjaliści od social media marketingu, jak i ich klienci wielokrotnie sugerowali potrzebę posiadania narzędzia tego typu. Ponadto wyniki wielu badań sugerowały, iż większość marketingowców twierdzi, że działań social media nie da się zmierzyć i to właśnie jest największą przeszkodą, przez którą tak wiele firm w ogóle rezygnuje z działalności social media. Fanpage Trender całe szczęście udowodnił obu stronom, że da się. Miarą sukcesu i popularności narzędzia jest z pewnością fakt, iż w przez pierwsze kilka miesięcy istnienia korzystało z niego ponad kilkaset osób.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.